Mała apokalipsa i mała stabilizacja. Jarka Łukasika „Obrazy nieostatnie”

Lidia Głuchowska

Galeria Pro Arte, Zielona Góra, 24.04.-5.05.2009

„Ostatnie płótna Jarka zaskoczą nawet wiernych wielbicieli jego twórczości. Eksplozja barw – wulkaniczny oranż, rozedrgany turkus i lazur, soczyste, nasycone słońcem zielenie, feeryczny odrealniony róż. I światło, silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej, rozmiękczające tak ostre jeszcze niedawno formy. Gdzieniegdzie powraca i gest, ekspresyjny dukt pędzla, niegdyś uznawany za differentia specifica jego twórczości, z czasem wyraźnie redukowany. Wszystko to, częściej niż sceptycyzm, konotuje pełnię i optymizm. Czyżby w przeszłość odchodziła epoka bezkresnych szarości, agresywnych czerwieni i rytmicznej sekwencji zimnych kobaltów?

Z pozoru chłodne i hermetyczne, obrazy te określa coincidentia oppositiorum – dysonans intelektualnej dyscypliny i liryzmu, oszczędnych w walor, matowych płaszczyzn i fluorescencyjnie połyskujących detali, zwartej kompozycji i rozległych przestrzeni, budowanych na kontraście geometrycznych plam i niespodziewanych w tym kontekście organicznych form – jakby z innego ontologicznie porządku.”

O „ostatnich” płótnach Jarka pisałam przy okazji wystawy w poznańskim Arsenale jesienią 2007 roku. 

Tymczasem, jakby z przekory wiosną 2009, w zielonogórskiej galerii Pro Arte Jarek postanowił pokazać  

„Obrazy nieostatnie”…


Prolog

Jak sugeruje tytuł – wystawa „Obrazy nieostatnie” daje wgląd w traktowaną na wpół serio prywatną eschatologię malarza. 

Ekspozycję otwiera sekwencja czterech płócien epatujących poetyką zgrzytu. To gabinet tortur – nokautujące odbiorcę imaginacyjne wizje samobójstwa, ironiczna kontemplacja autodafé, ukazanego z przymrużeniem oka, wolnego od patosu. To do bólu rzeczowy katalog potencjalnych form samozagłady, pełen subtelnych półtonów.

Fortissimo na wstępie to wanna krwi ukazana „Po wszystkim” (2008), zielonym cieniem odgrodzona od oswojonego świata. Dysonans. Pierwszy akt śledztwa. 

Naprzeciw niej – „Autoportret pośmiertny” (2008) – ciemna plama cienia o amebowatym kształcie – i – różowe (!) kapcie – pars pro toto małej stabilizacji. Tło żółte jak pokój van Gogha na moment nim zagarnął go obłęd.

Tuż obok stryczek, cień wisielca w pośmiertnych drgawkach i pomarańczowe siedzisko stołka – oglądany zza węgła kadr filmu – „Po zeskoku taboret się przewrócił” (2008). Sfera cienia, mrok czy – jak twierdzi autor – „czkawka po szarościach”, szarościach sprzed lat z jego „szarych obrazów ze szczeliną światła”.

Jako kontrast, na prawo – plama oranżu, a na niej kropla krwistej czerwieni i cienka czerwona linia – „Ostatni tramwaj” (2008) – monochromatyczne płótno z Rodczenkowską perspektywą au rebours. Tramwaj ten ogląda się bowiem nie z dołu, lecz z góry, z parapetu okna, tuż przed skokiem….

Kolor i „montaż atrakcji” uwodzą na równi już od wejścia do wnętrza. A jednak jego aranżację organizują nie tyle formalne walory prac, ile rytm konstruowanej we wnętrzu literackiej niemal opowieści. Po Horacjańsku milczący dramat malarstwa (w myśl zasady ut pictura poesis...) konkretyzują wymownie znaczące tytuły i treści powstające na styku poszczególnych prac, jako subtekst obecne w całej wystawie. Tę metodę prezentacji autor nazywa narracją addytywną. Niekanonicznie? Być może. A może w istocie kształtuje swój podzielony na kwaterki obrazów wizualny komunikat jako czaso-przestrzenne continuum.

Retrospekcja, retardacja i repetycja organizują ów dramat.

Akt 1

To transgresje – polityczne i erotyczne – chłód, półotwarte drzwi, puste korytarze – bezludne i jakby nieludzkie przestrzenie – utrwalone w pracach sprzed dwóch-czterech lat (2005-2007). To wgląd w makro i mikrokosmos, polityczny komentarz na marginesie prywatnego uniwersum – dokument alienacji. 

Akt 2

Stanowi prywatną wykładnię małej stabilizacji. To triada obrazów opresyjnego osaczenia i namiętności sprowadzonej do temperatury pokojowej. Hipotetyczna rekonstrukcja chronologii sygnalizowanych zdarzeń odpowiada układowi płócien na ścianie. Po pierwsze – „Spotkanie” (2008) – dwie pary kapci po dwóch stronach domowego dywanika – echo erotycznego dialogu. A same kapcie? – to reminiscencja Łukasikowych „Ciepłochodów” sprzed lat (2003) – metonimia oswojenia, „udomowienia”, dusznej przytulności. W redakcji Anno 2008  jest jednak novum, łamiące jednoznaczność pierwowzoru. Dywanik podrywa się ponad ziemię, jak w baśni z tysiąca i jednej nocy, lecz mimo to jeden z laczków jak w letargu uparcie trwa ponad nim, wstrzymując się z krokiem we wspólne życie. To jakby reminiscencja sytuacji z obrazem nieosiągalnego „Stołu dla państwa Hopperów” sprzed trzech lat (2006). Lewitujący obrus i lewitujący dywan to (skazane na porażkę ?) próby syntezy pragmatyzmu i marzenia. Wahanie, przyczajenie, przezorność. Akcja zawieszona.

Tuż obok „Kawa i papierosy” (2008) na jaskrawej makatce rozpostartej ponad zgrzytliwie konkretnym czerwonym stołem przed wygodna, zieloną sofą. Sofa ta – znak komfortu, wyparła obsesyjny dotąd leitmotiv twórczości Łukasika – krzesła czy agresywnie napierające na widza okaleczone ramiaki, symbol interakcji i konfliktów. Sofa jest obietnicą ukojenia, lecz dysharmonia barw makatki ściąga wzrok na nakrycie stołu – nie dla dwojga – demaskując złudność marzeń. 

O pół kroku dalej – „Ołtarz hotelowy” (2008) – szklany ekran na stoliku – ambiwalentne signum współczesności. Telewizor to okno na świat, substytut kontaktów i prywatnych doświadczeń. Lecz telewizor nieczynny to synonim zamknięcia, a zarazem drwina z religii konsumpcji, żartobliwa profanacja i refleksja nad samotnością. Niby Witkacowskie barwy kompozycji – fiolet i morski turkus – rozbielone są do pastelu. Spokojny pokoik w kojącej zieleni – wyspa samotności – oddział zamknięty. 

Epilog ekspozycji ma dwie odsłony. Pierwszą z nich tworzy finalny – ale nie zamykający – akcent tej narracji półgłosem – obraz na głównej osi wnętrza – „Perspektywa barowa” (2008). Ukazuje on plażę i przestrzeń marzenia, spowitą w lazur i amarant oniryczną wizję morza, wypierającą trywialną rzeczywistość oglądaną z okna dworcowego baru. Aura emanująca z tego płótna przywołuje na myśl niedawno powstałe elektryzujące płótno przedstawiające ławkę w pociągu, spowitą w feerycznym różu światła („Bez tytułu”, 2007). Okno barowe i przedział drugiej klasy paradoksalnie ewokują sen o wolności. To metamorfozy rzeczywistości, przez moment oglądanej przez różowe okulary. 

Druga odsłona epilogu to zaskakujące widza dejà vu – tuż przy wyjściu z galerii. Przed oknem, za którym igra cień wiosennych liści, wpadający także do wnętrza – pojawia się jeszcze raz latający dywan (2008), unosząc szczęśliwie znajomą, lecz pojedynczą tym razem, parę kapci do innego świata – do krainy wytchnienia i wiecznych spełnień… 


Magia zaklęta w formy

Oniryczna atmosfera wypełnia całą przestrzeń tej przedziwnie uwodzicielskiej ekspozycji. Dominuje tu poetyka pustki, magiczny realizm à la Giorgio Morandi czy Wilhelm Hammevsvøj. To imaginacyjna przestrzeń przesycona rozproszonym światłem, rozbijającym kontur materialnego konkretu. Cień rozmija się z konturem przedmiotu, usamodzielniając się od niego i przecząc potocznemu doświadczeniu percepcji natury. Staje się jest substytutem ramy i wyrazistego kadru, akcentującym formalne i ideowe dominanty, czy też pogranicza rzeczywistości i onirycznej wizji.

Głębię w tych obrazach podkreśla nie światłocień, lecz kolor. Perspektywa jest arbitralna i nienaukowa. Wewnętrzny impuls góruje ponad regułą costruzzione leggitima Albertiego. Natrętny do niedawna w malarstwie Łukasika geometryczny raster, systematyzujący rzeczywistość w rytm pitagorejskich figuracji i alchemicznych formuł – jak się zdaje – znika stąd ostatnio ustępując miejsca organicznym formom. Czyżby świadomy retour à l´ordre po konstruktywistycznych eksperymentach?

To prace surowe w formie, gruzłowate fakturalnie i młode duchem. Powstają kompulsywnie – jak wyznaje sam autor – nałogowo. Żmudny, refleksyjny proces koncepcyjny kończy nagła, spontaniczna eksplozja malarskich wizji i optymistycznych barw. Jak Opus quinque dierum  – jedna z renesansowych fascynacji autora – obrazy te dokumentują przełamywanie ograniczeń tworzywa. Lunatyczna aura i nokturnowe odrealnienie nie są w nich bynajmniej przypadkiem. Powstają bowiem w nocy, jak ekran filtrując koturnowe uniesienia i emocje. Stąd i kontur rzeczywistości rozmyty przez sztuczne światło znikąd – wskazujące na drugie dno trywialnych sytuacji.

Na pozór panuje tu poetyka dokumentacji, autor stroni jednak od arbitralnych rozstrzygnięć, traktując uwieczniane fakty (czy imaginacje) z przymrużeniem oka. Dokument ten bliższy jest zatem surrealistycznej niż hiperrealistycznej, parafotograficznej wizji. To polemika z  voyeurystycznym duchem postnowoczesności, niwelującej intymność i bezpośredniość doznań, w której wszystko trzeba utrwalić i podejrzeć w internecie.

Przekora i żart, sublimacja i understatement wytłumiają lęk. Pozornie beztroska zabawa kolorem skrywa refleksję i autoironiczna zadumę. Efektem tej wirtuozerskiej strategii komponowania form i aluzji są świetliste wizje oglądanych z dystansu, oswojonych tragedii i barwne preparaty cierpienia, kontrolowane jak śmierć kliniczna.

Światło, kolor i baśniowa aura na podszewce z codzienności mają tu moc narkotyczną, odurzają, znieczulają, wciągając do intelektualnej i estetycznej gry. Budzą tęsknoty jak malarskie ekwiwalenty wielkiej mentalnej podróży –– „Perspektywa barowa”, „Ołtarz hotelowy”, i … „Ostatni tramwaj”.

To malarstwo rzeczy pierwszych i rzeczy ostatnich. 

Obrazy wystudzonych namiętności.


TEKSTY O MNIE

© Jaroslaw Lukasik 2016