O obrazach Jarosława Łukasika

WACŁAW SERDECZNY

Najpierw szarość. Trudno ją zdefiniować, określić jej właściwości. Co rusz mami nas i zwodzi, wymyka prawidłom postrzegania, niepokoi odczuwalną nie- obecnością, swoim trwaniem nieistniejącym, intensywną obojętnością. Ta szarość szczelnie wypełnia całą powierzchnię obrazu. Jest wszechobecna niczym pierwotny chaos, z którego może wyłonić się wszystko.

Artysta buduje ją walorem dążącym bardziej do czerni niż bieli. I nawet jeżeli pojawia się jaśniejsza niż zwykle, nie jest światłem, wciąż pozostaje nieprzenikniona. Odbarwia ją, czyniąc uległą pulsowaniu ciepłych i zimnych tonów. Czyni niepiękną, znacząc nieukierunkowanymi śladami zacieków, przecierek, nawarstwień farby, które zrazu przywodzącą na myśl chropawe powierzchnie ścian, by za chwilę stać się nieokreśloną powietrzną przestrzenią.

I w tej szarości zjawiają się przedmioty-rzeczy. Początkowo, jako proste formy geometryczne, kojarzące się z otworami drzwi, z których dobywa się nienaturalne światło, uwięzione w geometryczny kształt prostokąta. Całość ujęta w rzucie perspektywicznym sprawia, iż płaska dotąd szarość tła ugina się tworząc wyimaginowaną przestrzeń. Na styku figury i tła nieustannie dochodzi do wrażeniowych napięć i prosta z pozoru, statyczna kompozycja, w ciągłym procesie weryfikacji i ustawicznej rekonstrukcji przestrzeni, nabiera nieoczekiwanej dynamiki.

W kolejnych obrazach są już tylko przedmioty-rzeczy. Zjawiają się niczym fantomy pamięci, odlegle reminiscencje przeszłości. Krzesło, stół, łóżko, stolik z telewizorem, papcie – absorbują światło, rzucają cień, mają swój ciężar i masę – żywe, wyraziste, namacalne, konkretne. To co BYŁO, znowu JEST, trwa przed naszymi oczami, zabarwione egzystencjalną emocją czegoś prywatnego, intymnego i niepowtarzalnego, czegoś co nosi w sobie każdy z nas i dobywa z pamięci.

Przedziwne jest pulsowanie znaczeń i wrażeń w tym oszczędnym w formie malarstwie, uderzającym prostotą, wręcz surowością środków wyrazu. Nic tu nie jest takim, jakim jawi się na pierwszy rzut oka. Nie wabi, nie kokietuje, nie wdzięczy do widza, nie narzuca z oczywistością prawdy. Jakby artysta zamurował albertiańskie okno i świat zniknął. Odtąd poruszamy się po omacku, czujemy twardość podłoża, szorstkość ścian, rozpoznajemy ich kierunki i kąty, czujemy oddech przestrzeni, dotyk przedmiotów. Wiemy, że jesteśmy gdzieś, bo to wyczuwamy. Wyczuwamy intensywnie. Jednocześnie w nasze postrzeganie i odczuwanie wkrada się niepokój. Subtelne fluktuacje przestrzeni i znaczeń obnażają złudność postrzegania, niepewność pamięci, wątpliwą wartość poznania. Narasta w nas pragnienie czegoś pewnego i ostatecznego. Pragnienie, by wreszcie rozstąpiła się zasłona szarości i ukazała nam... No właśnie, co za nią jest? 

Wacław Serdeczny
Zielona Góra, 7.05.2005

  • tekst towarzyszył wystawie indywidualnej w Galerii „Kierat 1” w Szczecinie, 2005 r.
© Jaroslaw Lukasik 2016