SOJRZENIE NA PÓŁPORTRET

O PROJEKCIE FOTOGRAFICZNYM LESZKA KRUTIULSKIEGO


Leszek Krutulski jest fotografem, nie fotografikiem. Tak woli określać swą rolę w dziedzinie którą zajmuje się już od kilkudziesięciu  lat. Jego zdjęcia to, zdawało by się, zwykła rejestracja sytuacji niezależnych od autora: ludzie, budynki, wnętrza. Są to często prozaiczne, typowe zdarzenia i miejsca zatrzymanego w kadrze fotografii, czasu. Ich wymowa artystyczna każe je umiejscowić gdzieś w obszarze pogranicza między sztuką i życiem. Takim są fotografie miasta wykonane współcześnie i zestawione w ramach jednej publikacji ze pocztówkami z przed lat ostatniej wojny. Fotografa szczególnie interesują miejsca jakoś powiązane z jego biografią. Czy to będzie kolekcja zdjęć z Bardo, miejscowości oddalonej o osiemnaście kilometrów od miejsca urodzenia artysty w dolinie kłodzkiej, czy wspomniana dawna i współczesna fotografia miasta Zielonej Góry. 

W każdej z odsłon fotograficznych zainteresowań Krutulskiego istotną rolę odgrywa kontekst czasu wymiarze nie ograniczonym tylko do ram jego egzystencjalnego, indywidualnego postrzegania. Patrząc na fotografie Leszka Krutulskiego, zarówno te wykonane przez artystę osobiście jak i te gromadzone w formie archiwów innych autorów, wydaje się uzasadnione spojrzenie na czas jako kategorię estetyczną w aspekcie doznań wizualnych. Dopełnieniem takiej roli czasu w odniesieniu do realizowanych przez fotografa projektów artystycznych, jest jego rola dramaturgiczna i narracyjna.

Czas wydaje się być ogólnoludzką ideą wyrastającą z wyobrażenia o wieczności dla której nasz przestrzenny świat jest fizyczną ramą przemian tego co było, w to co jest, a tego co jest, w to, co ma nastąpić. W tej perspektywie przemiana w czasie jest wyczerpywaniem potencjału możliwości, drogą ku śmierci. Zapoczątkowane przez starożytnych Greków przestrzenne wyobrażenia czasu doprowadziło do powiązania ogólnej, abstrakcyjnej idei czasu z wymiarami fizycznej naoczności przemijania. Dojmującym uobecnieniem upływu czasu (chyba najbardziej bezpośrednim z możliwych) jest nasze ciało. Proces starzenia się rejestrowany w umyśle stanowi ważny element tożsamości. Koncepcja projektu fotograficznego „Półportrety” Leszka Krutulskiego wchodzi w relację z przeobrażeniami wyglądu zapisanymi w wizerunkach twarzy. 

Artysta odwiedził ze swym projektem już kilka miast. Od  Zielonej Góry począwszy po, między innymi, Gdańsk i Warszawę. Idea jest z pozoru banalnie prosta. W każdym z nich fotograf zaprasza do udziału w sesji zdjęciowej wszystkich chętnych, bez względu na płeć, wiek i „urodę”. Każdej z zainteresowanych osób wykonuje zdjęcie twarzy, ale nie całej lecz tylko jej połowy, en face. Po zapisaniu niezbędnych danych kontaktowych, fotograf i model mają spotkać się ponownie, na drugą część sesji zdjęciowej.  W jej trakcie wcześniej wykonany półportret uzupełni się o brakującą połowę. Między pierwszym a drugim spotkaniem artysta zaplanował dziesięcioletni interwał. I on to właśnie stanowi o wyjątkowości tego projektu fotograficznego w kontekście społecznym i artystycznym.

Idea półportretu wpisuje się w tradycję artystyczną portretów wielokrotnych. W epoce przedfotograficznęj wykonywano je najczęściej w malarstwie barokowym. Jednym z bardziej znanych, obok potrójnego portretu kardynała Richelieu, Philippe‘a de Champaigne namalowanym w roku 1637, jest bez wątpienia obraz z roku 1635 Antoona van Dycka,  na którym artysta w układzie potrójnym namalował portret Karola I. Oba obrazy powstając w niemal tym samym czasie łączy także niemal identyczna zasada kompozycyjna. Postać portretowanego ukazana jest, patrząc od lewej, z tego właśnie w profilu, w środku widzimy portretowanych en face, zaś po prawej stronie z profilu prawego, w przypadku osoby kardynała Richelieu, i mniej więcej pozie „trzy czwarte” w wizerunku Cesarza. Jeżeli pominiemy wątek portretów i autoportretów z uwidocznionym obok postaci portretowanej,  jej odbiciem w lustrze lub w wodzie (miłość Narcyza do swego obicia w tafli wody), motyw portretu wielokrotnego powraca do sztuki wraz z upowszechnieniem się fotografii. Natura procesu technologicznego fotografii analogowej doskonale się do tego nadawała. Pozytyw portretu mógł być wielokrotnie naświetlany tym samym lub wieloma negatywami. Tak czynił to między innymi Duchamp i Witkacy. Uznanym zjawiskiem artystycznym są specyficzne portrety wielokrotne Natalii LL. W rzeźbie interesującym przykładem portretu wielokrotnego są niektóre z rzeźb Aliny Szapocznikow, jak na przykład "Półtwarze" z 1966 roku i „Portret wielokrotny” z roku 1967. Na drugim biegunie życia, w kontekście niejako społecznym, portret wielkokrotny pełni ważną funkcję identyfikacyjną w policyjnych rejestrach przestępców. 

Wymienione przykłady portretów zwielokrotnionych przedstawiały osobę portretowaną w jednym okresie życia. To co czyni projekt „Półportretów” Leszka Krutulskiego wyjątkowym w kontekście wspomnianych dzieł jest to, że spaja on w potencjalną całość, potencjalną ponieważ obserwujemy pierwszy etap realizacji całego zamierzenia, wizerunek tej samej osoby z pominięciem dziesięciu lat życia. Połączenie to wykracza poza semantyczne i estetyczne ramy prostego zabiegu formalnego często wykorzystywanego w fotografii kolażowej. Decyduje o tym intencjonalność i rozciągnięty w czasie moment konfrontacji z tak powstałym dziełem. Być może ostateczny efekt przerastać będzie indywidualne doznanie poznawcze osób bezpośrednio zainteresowanych, czyli osób fotografowanych. Na pewno zaś projekt ten już teraz stanowi interesujące wyzwanie intelektualne i budzi ciekawość. Jak się potoczą jego losy, czas pokaże. Jeżeli wszystko pójdzie pomyślnie to będziemy mieli szczególną okazję zobaczyć wielokrotne portrety czasu.

Portret to ważny wątek w historii sztuki zachodnioeuropejskiej. Jako temat łączy w dziele sztukę i życie. Poprzez wizerunek możemy kontemplować kunszt artystyczny oraz wymieniać spojrzenia z kimś kogo już z nie ma. Dzięki portretowi możemy niejako poznawać ludzi poza kontekstem minionego czasu, tak jak by byli żywi i obecni w naszej teraźniejszości. Dzięki twarzy w obrazie tak jak i na zdjęciu możemy identyfikować ludzi znanych i nieznanych, bliskich i obcych, wreszcie siebie samych. Poczucie własnej tożsamości nie może obyć się bez wyobrażenia o naszym wyglądzie zewnętrznym. Lustro pokazuje nam zawsze to co teraz. Wizerunek na zdjęciu zamraża czas. Seria zdjęć wykonanych w różnym czasie dodaje temu zjawisku dodatkowy wymiar poznawczy. Obserwacja wielu obrazów sytuuje nas ponad doznawaną bezpośredniością odczuwania samego siebie, którego źródłem jest jeden konkretny obraz naszej osoby, a szczególnie twarzy. Bariera czasu zostaje przekroczona. Zaś subiektywne, liniowe poczucie jego upływu na tę chwilę zostaje zastąpione wymiarem przestrzennym, w którym rytm nosów, oczu i pozostałych elementów twarzy ujawnia się w swoistej wizualnej melodii. Tulu ludzi ile twarzy, a mimo to, to przecież jedna i ta sama osoba. Owa dwuznaczność każe nam dokonać mniej lub bardziej świadomej rekonstrukcji naszego wyobrażenia o sobie. Wymiar przestrzenny, tak istotny w przypadku sztuk wizualnych w projekcie „Półportretów” wprzęga w formę artystyczną, czas. Ale czyni to dosłownie i bezpośrednio. W przeciwieństwie do rodzinnego albumu, czy rozsypanych na blacie stołu zbioru zdjęć, w fotografiach wykonanych zgodnie z przyjętą przez autora koncepcją, zobaczymy bez metafory, bez dystansu portret osoby, której gdyby nie fotografia, nigdy nie mielibyśmy okazji zobaczyć. Czy będzie to portret osoby bez tożsamości? To pytanie wydaje mi się być jednym z najważniejszych kiedy myślę o „Półportretach” Leszka Krutulskiego.

Leszek Krutulski to, patrząc nań z perspektywy współczesnej, fotograf anachroniczny. Przywiązany do warsztatu fotografii analogowej, wykonuje czarnobiałe zdjęcia przy pomocy aparatu mieszkowego. Stosuje negatywy o wymiarach 4,5 x 6 cala. Następnie w ciemni „powołuje” fotografię do życia. Efekt jego pracy to dziś rzadkie zjawisko. Jego zdjęcia tchną miękkim światłem, głębią cienia, magią nieskończonej ilości walorowych półtonów. To świat osobny sam w sobie. Fotograf odsłania przed widzem rzeczywistość przedziwnie nienamacalną, zjawiskową. Fakt, iż dziś możemy zobaczyć na zdjęciach tylko połowę twarzy, resztę skrywa przestrzeń cienia i czasu, pobudza zmysły do budowania niejasnych wyobrażeń, do gry z nieukształtowaną przyszłością, z niewiadomą. Ta obecność w półportretach niewiadomego powoduje, że inaczej patrzymy nie tylko na to kim jesteśmy, ale również na to czym tak naprawdę w naszych doznaniach ta fotografia jest? Czy tylko przedmiotem, którego funkcję wyznacza jego rola identyfikacyjna, czy też przeciwnie, jest wieloznacznym odwołaniem prostych wyobrażeń o nas samych? A może czymś jeszcze innym, czego obecnie nie można przewidzieć. Aby na te pytania dać, choćby w przybliżeniu satysfakcjonującą odpowiedź, musimy poczekać dziesięć lat, na ostateczny kształt zamierzonego dzieła.  

Jarosław Łukasik
Poznań, luty-marzec 2013 r.

© Jaroslaw Lukasik 2016